Obudziła
się wcześnie rano, zaraz po wschodzie słońca, którego promienie wpadały przez
okno do pokoju. Wstała bez ociągania, szybko się wyszykowała i wychodząc ze
swojej kwatery skierowała kroki do stajni, aby oporządzić wierzchowce. Liran
miała wrażenie, że te stworzenia są namiastką jej dawnego świata, że jako
jedyne tutaj nie zieją ogniem, nie latają i nie rzucają zaklęć.
Wchodząc
do stajni usłyszała radosne rżenie podopiecznych, natychmiast udała się do
boksu kruczoczarnego ogiera o imieniu Akron. Koń ten był jednym z najlepszych i
najwyżej cenionych wierzchowców w całym mieście, o jego szybkości i
wytrzymałości głosiły już legendy. Niestety zakończył karierę podczas ostatniej
bitwy, kiedy to jego jeździec zginął w walce ugodzony strzałą prosto w serce.
-
Witaj piękny – powiedziała wchodząc do boksu – jak tam twoje rany? – zapytała
wiedząc, że i tak nie otrzyma odpowiedzi.
- W
pełni wygojone, niebawem może wrócić pod siodło – oznajmił męski głos.
Kobieta wyjrzała zza drzwi
i w tedy dostrzegła Ervana, wysokiego i dobrze zbudowanego bruneta, który był jednym z wojowników-zwiadowców stojących na
straży bezpieczeństwa. Zdarzało się nieraz, że po służbie także sprawdzał stan
koni i pomagał w leczeniu ich oraz treningach.
- Nie byłabym tego taka
pewna – oznajmiła brunetka.
Mężczyzna nic nie
odpowiedział, udał się do boksu swojego wierzchowca aby przygotować go do
patrolu. Liran zawsze była pod wrażeniem jak człowiek w pełnej zbroi jest w
stanie cokolwiek zrobić w stajni, fakt nie był to może strój wyłącznie z metalu
gdyż zawierał elementy skórzane.
***
Po kilku godzinach
brunetka udała się do innego budynku gdzie znajdowała się kuchnia dla wyżej
usytuowanych pracowników miasta. Gdyby nie przywilej jaki dostała nie mogłaby
tu wchodzić, tak samo nie posiadałaby własnej kwatery.
Wchodząc do
pomieszczenia spotkała swoją przyjaciółkę Amiyę, która pełniła funkcję medyka. Usiadła
obok niej i chwilę później otrzymała apetycznie wyglądające śniadanie.
- Jak prace w szpitalu?
– Liran zapytała o dwa lata starszą kobietę.
Amiya była niewysoką,
kształtną kobietą z misternie spiętymi w kok blond włosami. Mimo swoich
dwudziestu sześciu lat nie posiadała dzieci a co dopiero męża czy chłopaka, nie
miała na to czasu. Całe dnie spędzała lecząc rannych, a wolne chwile poświęcała
na poszerzanie swojej wiedzy, przez co była tak ceniona wśród mieszkańców.
-
Urwanie głowy jak zawsze, ale jest dobrze. Jak znajdziesz chwilę może
chciałabyś mi pomóc? Moja asystentka ostatnio musiała odejść z powodu narodzin
dziecka i nie będzie jej przez jakiś czas.
- Chętnie
– mówiąc to zrobiło jej się ciemno przed oczami.
-
Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?
Dziewczyna
przez dłuższy czas nie odpowiadała, skupiła się na obrazach pojawiających się w
jej głowie. Duży wychudzony czarny pies o długich nogach przechadzał się po
skalistym wzniesieniu bacznie obserwując miasto. Pioruny rozświetlały ciemne
niebo ukazując tym samym wiele mrocznych szczegółów. Pies zawył i w tej też
chwili wróciła kobiecie świadomość.
-
Znowu? – zapytała Amiya.
-
Tak, niestety… Nie wiem co to wszystko ma znaczyć i dlaczego akurat ja to
widzę…
-
Znajdziemy na to sposób, nie martw się – pocieszyła przyjaciółkę, jednak obie
wiedziały, że nie będzie to takie proste.
-
Uszy do góry, co jest? – zapytał Peter.
Chłopak
w wieku Liran był zwiadowcą, również dobrze zbudowane jednak nieco niższy od
swych kompanów. Przyjaźnił się z kobietami od dłuższego czasu, był wdzięczny
brunetce za uratowanie jego wierzchowca, który w stanie krytycznym został
przyprowadzony do stajni.
-
Wszystko w porządku, wybaczcie ale muszę już iść. Obowiązki wzywają –
powiedziała szczupła kobieta i opuściła budynek.
-
Coś się stało? – zapytał siedzącej blondynki.
- Klątwa.
Przeszukałam już wszystkie możliwe księgi i nie znalazłam odpowiedzi, nie wiem
co mam już robić – odparła przygnębiona.
-
Spokojnie, musi gdzieś być w zmianka o tym. Wizja apokalipsy i śmierci nie jest
czymś normalnym, ktoś musi coś wiedzieć – pocieszał ją Peter.
Jeszcze
przez dłuższy czas rozmawiali nad wszelakimi możliwościami rozwiązania tego
problemu, już kilka lat poświęcali temu zadaniu jednak nie poddawali się.
***
Późnym
popołudniem w pełnym galopie na dziedziniec miasta wjechał Ervan, trzymając
przed sobą na siodle ledwo żywego chłopaka. Amiya wraz z sanitariuszami szybko
wybiegli z budynku w którym mieścił się szpital aby udzielić pomocy.
-
Tutaj też cię nie może zabraknąć? – zadrwił mężczyzna widząc Liran – Przybyłaś
nie wiadomo skąd i panoszysz się po moim świecie.
Dziewczyna
nigdy nie wiedziała dlaczego ten dwudziesto ośmio letni wojownik tak oschle
odnosi się do kobiet, a do niej w szczególności. Zapewne gdyby zapytała Petera
lub Amiyę dowiedziałaby się w czym tkwi problem, chwilowo jednak nie miała na
to czasu.
-
Jest poważnie ranny, został dotkliwie potraktowany jadem – rzuciła szybko
blondynka – zrobię wszystko co w mojej mocy by go uratować.
-
Wierzę – rzucił zdecydowanie łagodniejszym tonem.
*****************
Hymm... krótki... w sumie później pomyślałam, że mógł robić za prolog no ale już za późno :p
Wiem, że wpis miał być wcześniej jednak nie wyszło. Wybaczcie.
O terminie najbliższego rozdziału poinformuję Was niebawem :)