wtorek, 12 listopada 2013

Rozdział 1


            Obudziła się wcześnie rano, zaraz po wschodzie słońca, którego promienie wpadały przez okno do pokoju. Wstała bez ociągania, szybko się wyszykowała i wychodząc ze swojej kwatery skierowała kroki do stajni, aby oporządzić wierzchowce. Liran miała wrażenie, że te stworzenia są namiastką jej dawnego świata, że jako jedyne tutaj nie zieją ogniem, nie latają i nie rzucają zaklęć.
            Wchodząc do stajni usłyszała radosne rżenie podopiecznych, natychmiast udała się do boksu kruczoczarnego ogiera o imieniu Akron. Koń ten był jednym z najlepszych i najwyżej cenionych wierzchowców w całym mieście, o jego szybkości i wytrzymałości głosiły już legendy. Niestety zakończył karierę podczas ostatniej bitwy, kiedy to jego jeździec zginął w walce ugodzony strzałą prosto w serce.
            - Witaj piękny – powiedziała wchodząc do boksu – jak tam twoje rany? – zapytała wiedząc, że i tak nie otrzyma odpowiedzi.
            - W pełni wygojone, niebawem może wrócić pod siodło – oznajmił męski głos.
Kobieta wyjrzała zza drzwi i w tedy dostrzegła Ervana, wysokiego i dobrze zbudowanego bruneta, który był  jednym z wojowników-zwiadowców stojących na straży bezpieczeństwa. Zdarzało się nieraz, że po służbie także sprawdzał stan koni i pomagał w leczeniu ich oraz treningach.
- Nie byłabym tego taka pewna – oznajmiła brunetka.
Mężczyzna nic nie odpowiedział, udał się do boksu swojego wierzchowca aby przygotować go do patrolu. Liran zawsze była pod wrażeniem jak człowiek w pełnej zbroi jest w stanie cokolwiek zrobić w stajni, fakt nie był to może strój wyłącznie z metalu gdyż zawierał elementy skórzane.

***

Po kilku godzinach brunetka udała się do innego budynku gdzie znajdowała się kuchnia dla wyżej usytuowanych pracowników miasta. Gdyby nie przywilej jaki dostała nie mogłaby tu wchodzić, tak samo nie posiadałaby własnej kwatery.
Wchodząc do pomieszczenia spotkała swoją przyjaciółkę Amiyę, która pełniła funkcję medyka. Usiadła obok niej i chwilę później otrzymała apetycznie wyglądające śniadanie.
- Jak prace w szpitalu? – Liran zapytała o dwa lata starszą kobietę.
Amiya była niewysoką, kształtną kobietą z misternie spiętymi w kok blond włosami. Mimo swoich dwudziestu sześciu lat nie posiadała dzieci a co dopiero męża czy chłopaka, nie miała na to czasu. Całe dnie spędzała lecząc rannych, a wolne chwile poświęcała na poszerzanie swojej wiedzy, przez co była tak ceniona wśród mieszkańców.
            - Urwanie głowy jak zawsze, ale jest dobrze. Jak znajdziesz chwilę może chciałabyś mi pomóc? Moja asystentka ostatnio musiała odejść z powodu narodzin dziecka i nie będzie jej przez jakiś czas.
            - Chętnie – mówiąc to zrobiło jej się ciemno przed oczami.
            - Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?
            Dziewczyna przez dłuższy czas nie odpowiadała, skupiła się na obrazach pojawiających się w jej głowie. Duży wychudzony czarny pies o długich nogach przechadzał się po skalistym wzniesieniu bacznie obserwując miasto. Pioruny rozświetlały ciemne niebo ukazując tym samym wiele mrocznych szczegółów. Pies zawył i w tej też chwili wróciła kobiecie świadomość.
            - Znowu? – zapytała Amiya.
            - Tak, niestety… Nie wiem co to wszystko ma znaczyć i dlaczego akurat ja to widzę…
            - Znajdziemy na to sposób, nie martw się – pocieszyła przyjaciółkę, jednak obie wiedziały, że nie będzie to takie proste.
            - Uszy do góry, co jest? – zapytał Peter.
            Chłopak w wieku Liran był zwiadowcą, również dobrze zbudowane jednak nieco niższy od swych kompanów. Przyjaźnił się z kobietami od dłuższego czasu, był wdzięczny brunetce za uratowanie jego wierzchowca, który w stanie krytycznym został przyprowadzony do stajni.
            - Wszystko w porządku, wybaczcie ale muszę już iść. Obowiązki wzywają – powiedziała szczupła kobieta i opuściła budynek.
            - Coś się stało? – zapytał siedzącej blondynki.
            - Klątwa. Przeszukałam już wszystkie możliwe księgi i nie znalazłam odpowiedzi, nie wiem co mam już robić – odparła przygnębiona.
            - Spokojnie, musi gdzieś być w zmianka o tym. Wizja apokalipsy i śmierci nie jest czymś normalnym, ktoś musi coś wiedzieć – pocieszał ją Peter.
            Jeszcze przez dłuższy czas rozmawiali nad wszelakimi możliwościami rozwiązania tego problemu, już kilka lat poświęcali temu zadaniu jednak nie poddawali się.

***

            Późnym popołudniem w pełnym galopie na dziedziniec miasta wjechał Ervan, trzymając przed sobą na siodle ledwo żywego chłopaka. Amiya wraz z sanitariuszami szybko wybiegli z budynku w którym mieścił się szpital aby udzielić pomocy.
            - Tutaj też cię nie może zabraknąć? – zadrwił mężczyzna widząc Liran – Przybyłaś nie wiadomo skąd i panoszysz się po moim świecie.
            Dziewczyna nigdy nie wiedziała dlaczego ten dwudziesto ośmio letni wojownik tak oschle odnosi się do kobiet, a do niej w szczególności. Zapewne gdyby zapytała Petera lub Amiyę dowiedziałaby się w czym tkwi problem, chwilowo jednak nie miała na to czasu.
            - Jest poważnie ranny, został dotkliwie potraktowany jadem – rzuciła szybko blondynka – zrobię wszystko co w mojej mocy by go uratować.
            - Wierzę – rzucił zdecydowanie łagodniejszym tonem. 


*****************
Hymm... krótki... w sumie później pomyślałam, że mógł robić za prolog no ale już za późno :p
Wiem, że wpis miał być wcześniej jednak nie wyszło. Wybaczcie. 
O terminie najbliższego rozdziału poinformuję Was niebawem :)